Zawsze była wyjątkowo twardą kobietą, dlatego śmierć brata przeżyła lepiej niż reszta rodziny. Oczywiście było jej przykro, ale miała też świadomość, że wojna niesie ze sobą ofiary.
Czuła się trochę głupio, bo bardziej jej było żal Hermiony niż Rona.
Ona odczuwała większy ból niż on.
Ona była przetrzymywana w strasznych warunkach.
Ona przeżyła horror, którego skutki będzie odczuwać latami.
A on... On umarł.
On nie męczył się aż tak bardzo...
Trafił do - prawdopodobnie - lepszego świata, nigdy już nie miało go spotkać cierpienie.
Tak to wszystko wyglądało oczami rudowłosej gryfonki, która nie mogła już patrzeć na wiecznie płaczącą matkę, na załamanego ojca i na smutek w oczach braci.
Nawet Fred i George byli całkowicie przybici.
Zawsze tryskali entuzjazmem, wiecznie żartowali, wszystko ich bawiło, kpili nawet z Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. A teraz... Teraz przytłoczyła ich wojna. Przybiła kolejna śmierć... Stracili zapał do pracy. Nie robili nic.
Oczywiście można ich było zrozumieć.
Rozumiała ich wszystkich, ale skoro ona potrafiła szybko stanąć na nogach i wziąć się w garść, to czemu oni nie mogli?
Dziwiła się samej sobie, ale zaczęła się od nich odsuwać. Coraz gorzej znosiła ich słabość.
Wiedziała, że ta słabość wreszcie zaciągnie ich na dno, a ona nie chciała się staczać razem z nimi.
Co jak co, ale nie miała ochoty na przedwczesne spotkanie z Ronem.
Nie śpieszyło jej się w piach.
Zrozumiała, że przez swoją rodzinę może nie przetrwać wojny.
Nie była z tego zadowolona, ale wreszcie odkryła, że od samego początku stoi po niewłaściwej stronie.
Chciała przetrwać.
Zdobyć nietykalność.
Chciała poczuć smak zwycięstwa.
A na to był tylko jeden sposób.
Zdrada.
Nie wiedziała od czego zacząć.
Musiała działać spontanicznie.
Spakowała kufer używając różdżki - nieświadomego tego - ojca. W ten sposób nie rzuciła na siebie podejrzeń nielegalnego użycia czarów poza szkołą.
Okazja do ucieczki nadarzyła się szybko.
Wszyscy domownicy postanowili udać się w odwiedziny do - jakże chorowitego i przybitego całą sytuacją - Pottera, który jeszcze nie wyszedł ze szpitala.
Wystarczyło tylko, że udała zmartwienie ostatnimi wydarzeniami i pozwolili jej zostać w domu.
Szybko napisała list, prosząc w nim rodzinę by jej nie szukali, bo musi odpocząć od domu, który kojarzy jej się z jakże smutną i tragiczną śmiercią brata. Obiecała, że wróci ostatniego dnia wakacji i zapewniła, że ma pieniądze, więc spokojnie będzie żyła.
Odpoczynku oczywiście wcale nie potrzebowała.
Wracać do domu też nie miała ochoty.
A pieniądze... pieniądze to był jej największy problem, ale temu dało się zaradzić.
Ukradła część oszczędności bliźniaków.
Tyle by się nie zorientowali, a jej wystarczyło na ten tydzień przed powrotem do Hogwartu.
Teraz tylko musiała zabrać kufer, wezwać Błędnego Rycerza, wynająć pokój na ulicy Śmiertelnego Nokturnu - tylko ze względu na niskie ceny - i wreszcie była wolna.
Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie dziwne spojrzenia jaszczurki siedzącej na pobliskim kamieniu.
Cedrik Diggory nie wiedział co myśleć o tej sytuacji.
Nie rozumiał zachowania Weasley'ówny... ale w sumie było mu ono na rękę.
W ostatniej chwili zdążył wejść za nią do autobusu.
Nie chciała by ktokolwiek ją rozpoznał. Mogło by to nieść ze sobą niepotrzebne pytania. Wzbudzanie sensacji swoim zachowaniem narazie byłoby dla niej conajmniej uciążliwe.
Błędny Rycerz przywiózł ją do Dziurawego Kotła. Przebywanie w tym miejscu było czymś normalnym.
Twarz ukryła dopiero przy wejściu na ulicę Śmiertelnego Nokturnu.
Wyglądała zbyt normalnie jak na tamtejsze standardy, ale raczej nikt nie zwracał na nią uwagii.
Cedrik dopiero na Nokturnie mógł znów zmienić się w człowieka.
W zwykłych warunkach normalnie chodził po Pokątnej, ale Weasley mogła by zorientować się, że ją śledzi.
W końcu - w masce na twarzy - rzucał się w oczy zwykłych ludzi. Na Nokturnie wyglądał jak jeden z tutejszych mieszkańców.
Widział, że dziewczyna weszła do "Martwej Wrony", jedynego baru na tej ulicy. Ona oczywiście nie mogła wiedzieć, że jest to ulubione miejsce spotkań śmierciożerców, gdy już skończą pracę.
Dla niego było to korzystne.
Przy znajomych mógł sobie pozwolić na więcej będąc w lokalu.
"Kto by pomyślał, że w barze mogą nie mieć piwa kremowego?!" narzekała w myślach Ginny.
Gdy poprosiła barmana o ten właśnie napój została zwyczajnie wyśmiana.
Nie mieli tam nic bezalkoholowego, a najmniej procentów miała Ognista Whisky. Zamówiła i usiadła samotnie przy stoliku.
Po wejściu do lokalu od razu ją zobaczył. Siedziała sama w najdalszym kącie, co chwilę czujnie rozglądając się na boki.
"Musi być z nią naprawdę źle." pomyślał Cedrik, widząc co dziewczyna pije. Po chwili wahania postanowił do niej podejść.
- Nie jesteś za młoda na alkohol? - Wzdrygnęła się słysząc jego głos.
- Skoro mi to sprzedali, to znaczy, że nie jestem - odpowiedziała głosem pełnym pewności siebie, jednocześnie patrząc w oczy ukryte za maską. - Czego chcesz?
Zaśmiał się.
- Wszyscy dobrze wiedzą, że barman sprzedałby Ognistą nawet sześciolatkowi - odpowiedział siadając przy jej stoliku. - Chcę tylko porozmawiać... Ginny.
Jej wyraz twarzy bardzo rozbawił Cedrika.
- S-skąd wiesz kim jestem? - zapytała ze strachem.
- Kaptur nie zakrywa twarzy - odparł. - Zainwestuj w maskę. Nie musisz się jednak martwić - dodał. - Śmierciożercy - Wskazał palcem na kilku osobową grupę siedzącą trzy stoliki od nich - cię nie rozpoznali.
- Jaką mam pewność, że nie jesteś jednym z nich?
Podwinął rękaw szaty, odsłaniając lewe ramię.
- Pusto. Brak Mrocznego Znaku. - Uśmiechnął się widząc ulgę na jej twarzy. - Nie jestem sługą Czarnego Pana. Ale widzę w twoich oczach, że ty chciałabyś mu służyć.
Tym razem to ona się zaśmiała:
- Radzę iść do Munga. Masz coś nie tak ze wzrokiem.
- Nie okłamuj mnie. Ja zawsze wiem, gdy ktoś to robi. - Powiedział cichym, usypiającym głosem. - Nie wmówisz mi, że jesteś dobrą i grzeczną dziewczyną, a tu - Wskazał ręką całe wnętrze lokalu - przyjechałaś tylko na wakacje. Ja wiem. Wiem, że odkryłaś, że dobro w końcu cię zabije. Jeśli chcesz przeżyć wojnę musisz dołączyć do Czarnego Pana. A ja ci to mogę ułatwić.
- Gdybyś miał coś do gadania, to tam - wskazała ręką na jego lewe ramie - byłby tatuaż.
- Mroczny Znak nie czyni Śmierciożercą, Ginny. I nie trzeba być jednym z nich by służyć Lordowi. Ja nie mam Znaku, ale znam Voldemorta. Nie mam go, bo jestem kimś więcej niż sługą, kimś więcej niż pionkiem w jego rękach.
- Taak... A niby kim jesteś??
- Niektórzy uważają mnie za Jego syna... I mają w tym trochę racji. To on mnie stworzył. Wykreował mnie takiego jakim jestem teraz. Nauczył mnie wszystkiego co sam potrafi. - Przerwał na chwilę. - A ja mogę wszystkiego nauczyć ciebie. Jeśli tylko chcesz. Jeśli mi zaufasz.
Walka dla zemsty...
sobota, 12 września 2015
niedziela, 23 sierpnia 2015
"Randka" z Hermioną i konsekwencje.
Nareszcie mógł iść na to długo wyczekiwane spotkanie. Przeważnie nie kazał na siebie czekać. Był przecież dżentelmenem. Ale jego dzisiejsza wybranka "niecierpliwiła się" już od dwóch dni.
Wiedział, że miała ona zapewniony luksus, przynajmniej w porównaniu do innych więźniów w domu Malfoy'ów.
Nikt jej nie bił, dostawała dwa posiłki dziennie, a do tego miała w celi łóżko.
Żyć, nie umierać.
Choć, gdyby miała wybór, pewnie wybrałaby śmierć...
Nagła pobudka w śmierdzącym lochu, bez okien i z milczącym strażnikiem przy drzwiach pewnie nie należała do przyjemnych. W dodatku była związana, nie wiedziała ile czasu już tam siedzi, a posiłki jej podawał wytresowany ghul, który był jedyną przyczyną tego, że w lochu tak śmierdziało... A poza tym...
"Ciekawe, czy zauważyła, że ten strażnik jest tak naprawdę trupem... " pomyślał Cedrik.
Tak kończyli zdrajcy.
Gdyby nie osobista prośba chłopaka, los dziewczyny byłby o wiele gorszy.
Byłaby regularnie odwiedzana przez brzydkich i napalonych śmierciożerców, żyła by tylko o chlebie i wodzie, a do jej celi wpuszczony by został wilkołak. Oswojony, bo oswojony, ale zawsze to wilkołak...
Czyli prawdopodobnie byłaby już martwa.
A Cedrik nie mógł sobie pozwolić na taką stratę. Dziewczyna była teraz jego własnością, a on tak dawno nikogo nie torturował...
Miała wielkie szczęście, że trafiła właśnie pod jego "opiekę". On zawsze był delikatny względem kobiet.
A przynajmniej delikatniejszy niż jego współpracownicy.
Odsunął ciało sprzed drzwi machnięciem różdżki, po czym poprawił maskę i wszedł do lochu.
Zobaczył, że - leżąca dotychczas na łóżku - dziewczyna odwróciła głowę w jego stronę i zaczęła się podnosić.
- Nie wstawaj. Nie warto. - "I tak zaraz upadniesz" dopowiedział w myślach. - Pewnie wiesz po co tu jestem, prawda?
Popatrzyła na niego zdziwiona.
Który śmierciożerca zadałby tak głupie pytanie? Wszyscy, bez zastanowienia, przystąpiliby do działania.
Pokiwała głową niepewnie.
- Taak? A więc po co? - kontynuował.
- Pewnie mnie z-zabijesz - jąkała się. - A w-wcześniej b-będziesz t-t-torturował... i z-zgwałcisz. - Ostatnie słowo wypowiedziała ciszej.
Cedrik pokiwał głową.
- Mądra z ciebie dziewczyna. Ale masz błędne informacje. Nikt tu nikogo gwałcił nie będzie. Wolałbym ghula, niż szlamę. Reszta się zgadza... Ale najpierw chciałbym porozmawiać - dodał spokojnie.
- Nic wam nie powiem - krzyknęła dziewczyna. - Nie zdradzę swoich przyjaciół, więc nawet nie py...
- Mogłabyś mi nie przerywać? - zapytał spokojnie zamaskowany. Dopóki szlama nie znała oklumencji mógł się dowiedzieć wszystkiego, bez zadawania pytań. - A skoro już mowa o twoich przyjaciołach... Nie wiem, czy jestem odpowiednią osobą, by ci to mówić, ale... twój przyjaciel... Weasley kilkanaście godzin temu wykrwawił się na śmierć w szpitalu.
- Co??
- Crucio! - wrzasnął Cedrik. - Mówiłem ci, żebyś mi nie przerywała - kontynuował spokojnie. - Weasley dostał klątwą, a pomoc przyszła trochę za późno... Pocierpiał chwilę w szpitalu i... zdechł. Chcesz podzielić los kolegi, szlamo? Da się zrobić.
Widział, że dziewczyna zaraz zacznie płakać.
Przeklnął w myślach.
Łzy zawsze na niego działały.
Podszedł do niej, uklęknął i starł z jej twarzy jedną, samotnie spływającą kroplę.
- Nie płacz już - powiedział cicho. - Obiecuję, że cię nie zabiję. A przynajmniej nie dzisiaj.
- A idź do diabła! - krzyknęła dziewczyna, jeszcze intensywniej płacząc.
Tym razem przeklnął na głos.
Nigdy nie był zbyt dobry w pocieszaniu. - Nie pozostawiasz mi wyboru - powiedział, kierując na nią różdżką.
Zabawę czas zacząć.
Osoby przebywające właśnie w dworze Malfoy'ów miały szczęście, że na całe lochy rzucone zostało zaklęcie wyciszające. Nikt nie dowiedziałby się, że cokolwiek w tym domu zaszło, gdyby w pewnym momencie zamaskowany chłopak nie wpadł do jadalni, niosąc zakrwawioną i nieprzytomną dziewczynę, ogłaszając wszystkim, że zabiera więźnia "na spacer".
Na nieszczęście przebywających tam osób, Cedrik przyszedł akurat w porze obiadowej, sprawiając, że Draco Malfoy - na widok dziewczyny - zwymiotował na własną matkę.
Nie był to może zamierzony przez niego efekt, ale widok był niecodzienny.
Mało który z obecnych przy stole - A było tam około dwudziestu osób, w tym sam Czarny Pan - miał okazję zobaczyć przeklinającą Narcyze.
Poza tym Pani Malfoy wybiegła po chwili z jadalni, krzycząc: "Jestem cała w rzygach! "
Nie dodała tym sobie uroku.
Cedrik nie miał czasu docenić komizmu tej sytuacji, bo trochę mu się śpieszyło.
Szybko wybiegł z budynku i teleportował się w jedną z mniej uczęszczanych ulic Londynu.
Bezceremonialnie wrzucił trzymaną na rękach dziewczynę do pierwszego z brzegu konteneru na śmieci i zniknął.
Pogrzeb Rona był bardzo skromny. Przybyła tylko najbliższa rodzina, kilku członków Zakonu Feniksa i niewielu znajomych ze szkoły.
W momencie przenoszenia ciała chłopca, część osób zmuszona była opuścić uroczystość. W tym właśnie momencie Harry Potter stracił przytomność i trzeba go było przenieść do Świętego Munga.
Wszystkich obecnych na pogrzebie zaskoczyło to, że nie pojawił się tam żaden z przedstawicieli Ministerstwa Magii. Chłopak przecież zginął walcząc.
Powinno się go za to odznaczyć pośmiertnym Orderem Merlina.
A ministerstwo tylko - pewnie przez niedopatrzenie - wysłało do jego domu list informujący, że został wyrzucony ze szkoły, za używanie zaklęć w wakacje.
Takie same listy zostały wysłane do domów Harry'ego i Hermiony, ale Dumbledore przekonał ministra, by ten cofnął wyrok.
Brak dyrektora na pogrzebie też był niemałym zaskoczeniem. Nie pojawił się żaden nauczyciel z Hogwartu.
Najbardziej dołujące było jednak to, że ta śmierć została zatuszowana przed opinią publiczną, a jej sprawcy nie zostali złapani.
Wszyscy oczywiście wiedzieli jaki by wybuchł skandal w całym czarodziejskim świecie.
Gazety tygodniami by o tym pisały.
Atak zwolenników Czarnego Pana przed samym Ministerstwem Magii. Temat na pierwsze strony.
Do tego dochodzi panika związana z tym, że ofiara była przyjacielem samego Wybrańca.
Skoro Ministerstwo nie jest w stanie chronić bliskich tak ważnej postaci, to może pora wymienić ministra?
"Co z nim jest?" usłyszał lekko stłumiony głos w głowie. Było w nim coś znajomego.
"Nic mu nie będzie." - powiedział drugi. Tym razem nieznany głos. - "To tylko przez szok. Szybko mu przejdzie."
Powoli zaczął otwierać oczy.
Leżał w sali szpitalnej.
- Harry! Wszystko w porządku? - Obok niego siedział Lupin.
Drugą osobą w pomieszczeniu był Magomedyk, który powiedział tylko: "To ja może was zostawię..." i szybko wyszedł z sali.
- Harry - zaczął Lupin, lekko się uśmiechając. - Mam dla ciebie dobre wieści...
- Tak, tak wiem - przerwał mu Wybraniec. - Nic mi nie będzie.
- Nie, nie... Znaczy tak! Ale nie o to chodzi... Hermiona się znalazła!
- Co?? - spytał, podnosząc się z łóżka. - Gdzie ona jest? - zaczął rozglądać się po sali, w poszukiwaniu przyjaciółki. - Jak się czuje?
- Nic jej nie grozi. Znaleźli ją jacyś mugole - tłumaczył Lupin. - Była nieprzytomna i trochę poraniona. Ale wszystko z nią w porządku - dodał, widząc wyraz twarzy Harry'ego. - Trafiła do mugolskiego szpitala, ale już ją stamtąd zabraliśmy.
- Kiedy mogę do niej iść? - spytał z nadzieją w głosie.
- Jak wydobrzeje. I jak ty wydobrzejesz.
Wiedział, że miała ona zapewniony luksus, przynajmniej w porównaniu do innych więźniów w domu Malfoy'ów.
Nikt jej nie bił, dostawała dwa posiłki dziennie, a do tego miała w celi łóżko.
Żyć, nie umierać.
Choć, gdyby miała wybór, pewnie wybrałaby śmierć...
Nagła pobudka w śmierdzącym lochu, bez okien i z milczącym strażnikiem przy drzwiach pewnie nie należała do przyjemnych. W dodatku była związana, nie wiedziała ile czasu już tam siedzi, a posiłki jej podawał wytresowany ghul, który był jedyną przyczyną tego, że w lochu tak śmierdziało... A poza tym...
"Ciekawe, czy zauważyła, że ten strażnik jest tak naprawdę trupem... " pomyślał Cedrik.
Tak kończyli zdrajcy.
Gdyby nie osobista prośba chłopaka, los dziewczyny byłby o wiele gorszy.
Byłaby regularnie odwiedzana przez brzydkich i napalonych śmierciożerców, żyła by tylko o chlebie i wodzie, a do jej celi wpuszczony by został wilkołak. Oswojony, bo oswojony, ale zawsze to wilkołak...
Czyli prawdopodobnie byłaby już martwa.
A Cedrik nie mógł sobie pozwolić na taką stratę. Dziewczyna była teraz jego własnością, a on tak dawno nikogo nie torturował...
Miała wielkie szczęście, że trafiła właśnie pod jego "opiekę". On zawsze był delikatny względem kobiet.
A przynajmniej delikatniejszy niż jego współpracownicy.
Odsunął ciało sprzed drzwi machnięciem różdżki, po czym poprawił maskę i wszedł do lochu.
Zobaczył, że - leżąca dotychczas na łóżku - dziewczyna odwróciła głowę w jego stronę i zaczęła się podnosić.
- Nie wstawaj. Nie warto. - "I tak zaraz upadniesz" dopowiedział w myślach. - Pewnie wiesz po co tu jestem, prawda?
Popatrzyła na niego zdziwiona.
Który śmierciożerca zadałby tak głupie pytanie? Wszyscy, bez zastanowienia, przystąpiliby do działania.
Pokiwała głową niepewnie.
- Taak? A więc po co? - kontynuował.
- Pewnie mnie z-zabijesz - jąkała się. - A w-wcześniej b-będziesz t-t-torturował... i z-zgwałcisz. - Ostatnie słowo wypowiedziała ciszej.
Cedrik pokiwał głową.
- Mądra z ciebie dziewczyna. Ale masz błędne informacje. Nikt tu nikogo gwałcił nie będzie. Wolałbym ghula, niż szlamę. Reszta się zgadza... Ale najpierw chciałbym porozmawiać - dodał spokojnie.
- Nic wam nie powiem - krzyknęła dziewczyna. - Nie zdradzę swoich przyjaciół, więc nawet nie py...
- Mogłabyś mi nie przerywać? - zapytał spokojnie zamaskowany. Dopóki szlama nie znała oklumencji mógł się dowiedzieć wszystkiego, bez zadawania pytań. - A skoro już mowa o twoich przyjaciołach... Nie wiem, czy jestem odpowiednią osobą, by ci to mówić, ale... twój przyjaciel... Weasley kilkanaście godzin temu wykrwawił się na śmierć w szpitalu.
- Co??
- Crucio! - wrzasnął Cedrik. - Mówiłem ci, żebyś mi nie przerywała - kontynuował spokojnie. - Weasley dostał klątwą, a pomoc przyszła trochę za późno... Pocierpiał chwilę w szpitalu i... zdechł. Chcesz podzielić los kolegi, szlamo? Da się zrobić.
Widział, że dziewczyna zaraz zacznie płakać.
Przeklnął w myślach.
Łzy zawsze na niego działały.
Podszedł do niej, uklęknął i starł z jej twarzy jedną, samotnie spływającą kroplę.
- Nie płacz już - powiedział cicho. - Obiecuję, że cię nie zabiję. A przynajmniej nie dzisiaj.
- A idź do diabła! - krzyknęła dziewczyna, jeszcze intensywniej płacząc.
Tym razem przeklnął na głos.
Nigdy nie był zbyt dobry w pocieszaniu. - Nie pozostawiasz mi wyboru - powiedział, kierując na nią różdżką.
Zabawę czas zacząć.
Osoby przebywające właśnie w dworze Malfoy'ów miały szczęście, że na całe lochy rzucone zostało zaklęcie wyciszające. Nikt nie dowiedziałby się, że cokolwiek w tym domu zaszło, gdyby w pewnym momencie zamaskowany chłopak nie wpadł do jadalni, niosąc zakrwawioną i nieprzytomną dziewczynę, ogłaszając wszystkim, że zabiera więźnia "na spacer".
Na nieszczęście przebywających tam osób, Cedrik przyszedł akurat w porze obiadowej, sprawiając, że Draco Malfoy - na widok dziewczyny - zwymiotował na własną matkę.
Nie był to może zamierzony przez niego efekt, ale widok był niecodzienny.
Mało który z obecnych przy stole - A było tam około dwudziestu osób, w tym sam Czarny Pan - miał okazję zobaczyć przeklinającą Narcyze.
Poza tym Pani Malfoy wybiegła po chwili z jadalni, krzycząc: "Jestem cała w rzygach! "
Nie dodała tym sobie uroku.
Cedrik nie miał czasu docenić komizmu tej sytuacji, bo trochę mu się śpieszyło.
Szybko wybiegł z budynku i teleportował się w jedną z mniej uczęszczanych ulic Londynu.
Bezceremonialnie wrzucił trzymaną na rękach dziewczynę do pierwszego z brzegu konteneru na śmieci i zniknął.
Pogrzeb Rona był bardzo skromny. Przybyła tylko najbliższa rodzina, kilku członków Zakonu Feniksa i niewielu znajomych ze szkoły.
W momencie przenoszenia ciała chłopca, część osób zmuszona była opuścić uroczystość. W tym właśnie momencie Harry Potter stracił przytomność i trzeba go było przenieść do Świętego Munga.
Wszystkich obecnych na pogrzebie zaskoczyło to, że nie pojawił się tam żaden z przedstawicieli Ministerstwa Magii. Chłopak przecież zginął walcząc.
Powinno się go za to odznaczyć pośmiertnym Orderem Merlina.
A ministerstwo tylko - pewnie przez niedopatrzenie - wysłało do jego domu list informujący, że został wyrzucony ze szkoły, za używanie zaklęć w wakacje.
Takie same listy zostały wysłane do domów Harry'ego i Hermiony, ale Dumbledore przekonał ministra, by ten cofnął wyrok.
Brak dyrektora na pogrzebie też był niemałym zaskoczeniem. Nie pojawił się żaden nauczyciel z Hogwartu.
Najbardziej dołujące było jednak to, że ta śmierć została zatuszowana przed opinią publiczną, a jej sprawcy nie zostali złapani.
Wszyscy oczywiście wiedzieli jaki by wybuchł skandal w całym czarodziejskim świecie.
Gazety tygodniami by o tym pisały.
Atak zwolenników Czarnego Pana przed samym Ministerstwem Magii. Temat na pierwsze strony.
Do tego dochodzi panika związana z tym, że ofiara była przyjacielem samego Wybrańca.
Skoro Ministerstwo nie jest w stanie chronić bliskich tak ważnej postaci, to może pora wymienić ministra?
"Co z nim jest?" usłyszał lekko stłumiony głos w głowie. Było w nim coś znajomego.
"Nic mu nie będzie." - powiedział drugi. Tym razem nieznany głos. - "To tylko przez szok. Szybko mu przejdzie."
Powoli zaczął otwierać oczy.
Leżał w sali szpitalnej.
- Harry! Wszystko w porządku? - Obok niego siedział Lupin.
Drugą osobą w pomieszczeniu był Magomedyk, który powiedział tylko: "To ja może was zostawię..." i szybko wyszedł z sali.
- Harry - zaczął Lupin, lekko się uśmiechając. - Mam dla ciebie dobre wieści...
- Tak, tak wiem - przerwał mu Wybraniec. - Nic mi nie będzie.
- Nie, nie... Znaczy tak! Ale nie o to chodzi... Hermiona się znalazła!
- Co?? - spytał, podnosząc się z łóżka. - Gdzie ona jest? - zaczął rozglądać się po sali, w poszukiwaniu przyjaciółki. - Jak się czuje?
- Nic jej nie grozi. Znaleźli ją jacyś mugole - tłumaczył Lupin. - Była nieprzytomna i trochę poraniona. Ale wszystko z nią w porządku - dodał, widząc wyraz twarzy Harry'ego. - Trafiła do mugolskiego szpitala, ale już ją stamtąd zabraliśmy.
- Kiedy mogę do niej iść? - spytał z nadzieją w głosie.
- Jak wydobrzeje. I jak ty wydobrzejesz.
poniedziałek, 17 sierpnia 2015
W drodze na przesłuchanie.
Na szczęście do końca wakacji zostało jeszcze trochę czasu. Jakoś nie śpieszyło mu się wracać do Hogwartu.
Plan działań umożliwiających mu to był bardzo prosty.
To właśnie do takich zadań uczył się animagii.
Jak dotąd nie mógł się nią nacieszyć.
Oczywiście była przydatna do szpiegowania Pottera...
Gdy wyglądał jak zwykła jaszczurka, mógł siadać nawet na parapecie w jego pokoju, nie będąc rozpoznanym.
Rzadko zbliżał się aż tak, bo sowa Pottera mogła by go uznać za obiad z dostawą do domu.
Nie... Jemu wystarczał mały kamień gdzieś w pobliżu, na którym wygrzewająca się jaszczurka wyglądała w miarę naturalnie.
A że zwierzęta mają prostsze uczucia niż ludzie, to możliwość wykrycia go spadała wręcz do zera.
Ale, w momencie gdy Czarny Pan przekazywał mu, jak się zmienić w zwierzę myślał, że ta sztuka będzie dla niego bardziej przydatna.
Cieszył się więc z możliwości użycia jej w praktyce.
Mimo, że na tę praktykę będzie musiał czekać jeszcze miesiąc.
Teraz miał przecież inne zadanie.
Może nawet ważniejsze.
I to nim powinien się zająć.
Potter miał mieć dzisiaj przesłuchanie.
Wszyscy chcieli się dowiedzieć o sposobie i - zwykłej, ale i niezwykłej - przyczynie śmierci tego mugola.
"Wybraniec" i tak nie miał na ten temat żadnych informacji, więc ściąganie go do ministerstwa było tylko stratą czasu.
No ale tamtejsi pracownicy nigdy przecież nie robili nic innego...
Potrafili tylko marnować czas.
Tworzyli tylko bezużyteczne ustawy i starali się ukrywać świat magiczny przed mugolami...
Przesłuchiwanie Pottera idealnie pasuje do schematu ich działań.
Inna sprawa, że i tak prawdopodobnie do niego nie dojdzie.
A nawet jeśli by doszło to że sporym opóźnieniem.
Śmierciożercy i Cedrik byli już poustawiani wokół starej, zepsutej budki telefonicznej, służącej jako wejście do ministerstwa magii.
Wszyscy już czekali na Pottera, który - według szpiega w Zakonie Feniksa - miał się tam zjawić w towarzystwie Artura Weasleya, dwójki aurorów i najbliższych przyjaciół - Rona i Hermiony, którzy chcieli go wspierać w tej "ciężkiej" dla niego chwili.
Śmierciożerców było dwukrotnie więcej, więc przeciwnicy nie stanowili najmniejszego problemu.
Przez swoje zamyślenie prawie by nie zauważył znaku wysłanego przez Bellatrix Lestrange. To ona miała uprzedzić wszystkich przed pojawieniem się świty Pottera.
Narazie Cedrik nie miał zbyt wiele zajęć. On nie miał brać udziału w bitwie, bo gdyby został przypadkowo złapany, lub chociażby rozpoznany to część planów Lorda mogłaby zostać zrujnowana.
On mógł tylko obserwować.
Obserwować i czekać, aż dane mu będzie wykonać jego część planu.
Widział jak wyskakująca spod peleryny niewidki Bellatrix oszałamia Weasleya, trafiając go zaklęcie w twarz.
Widział jak młodszy rudzielec dostaje Sectumsemprą.
Widział jak jeden z aurorów deportuje się - prawdopodobnie wezwać posiłki - zostawiając swojego towarzysza, który po chwili padł martwy.
Widział Pottera walczącego samotnie z trójką śmierciożerców.
Chłopak był dobry. Ale nie o niego mu chodziło. Nie dziś.
Granger właśnie upadła spetryfikowana.
Była zaledwie kilka metrów od ukrytego Cedrika.
To była właśnie ta chwila, na którą czekał.
Złapał ją na ręce, krzycząc: "To koniec! Spadamy!" do swoich towarzyszy i teleportował się pod dwór Malfoyów.
- A po cholerę ci ta szlama?? - wrzasnęła Lestrange, pojawiając się obok niego. Reszta pewnie jeszcze walczyła, albo byli ranni na tyle, że musieli iść prosto do Snape'a. - Ty zakuty łbie! Tam był Potter, a ty wziąłeś szlame??
"Zabiję cię przy najbliższej okazji" pomyślał Diggory.
- Przecież taki właśnie był plan... - odpowiedział spokojnie. - Pan ci nie powiedział? Myślałem, że darzy cię większym zaufaniem...
- Oczywiście, że mówił - odpowiedziała drżącym głosem Bella. - Pomyślałam... Potter by go bardziej uszczęśliwił.
"To był mój plan. Nie mógł ci powiedzieć ty kłamliwa wiedźmo".
- No też właśnie... Taki był plan, a planów się nie zmienia. A teraz otwórz mi tą cholerną bramę. Czarny Pan się niecierpliwi.
Przy długim stole siedziało już większość śmierciożerców.
Wszyscy zdawali się na kogoś czekać, więc gdy tylko drzwi się otworzyły zapanowało niemałe poruszenie.
- Mam ją! - przywitał się przybysz, kładąc na stole nieruchome ciało.
Na chwilę zapanowała cisza, którą przerwał jeden ze śmierciożerców:
- A po cholerę nam ta kobieta?
- Dobre pytanie, Selwyn - odezwał się cicho Voldemort. - Tym, którzy jeszcze jej nie znają, chciałbym przedstawić Hermionę Granger, która postanowiła nas odwiedzić. Granger jest przyjaciółką Harrego Pottera. A poza tym to szlama - dodał lekceważąco.
Po stole poniósł się pomruk aprobaty dla zamaskowanego. Uprowadzenie kogoś z bliskich Pottera było dla nich niezwykłym wyczynem.
Nawet jeśli Diggory nic nie musiał robić, by tego dokonać.
- Teraz pozostaje pytanie... - kontynuował Czarny Pan - co z nią zrobimy? Macie jakieś propozycje?
Zapanowała cisza.
- Zabijmy ją - odezwał się ktoś nieśmiało. - I wyślijmy ciało Potterowi.
- On wie, że my ją mamy. I myśli, że ona już umiera - odpowiedział mu Cedrik. - A poza tym jej śmierć nic nie zmieni.
Poza Voldemortem nikt nie zrozumiał ostatniego zdania. Jak to: śmierć nic nie zmieni? Przecież to przyjaciółkaPottera.
- Więc może... - odezwał się stojący gdzieś w kącie Pettigrew - mogłaby dla nas szpiegować... skoro jest blisko z...
- Tylko ty jesteś zdolny - przerwał mu Czarny Pan - do szpiegowania własnych przyjaciół Glizdogonie. Macie inne propozycje? - spytał jeszcze raz, z nutą zawodu w głosie. - Nie? Więc jest twoja - zwrócił się do Cedrika. - Powiedz nam, co z nią zrobisz?
- Ja myślę... że najlepiej będzie mu ją oddać. Ale najpierw się z nią trochę pobawię...
- Przenieś ją do lochów Glizdogonie - powiedział Lord, nie kryjąc zadowolenia ze swojego zamaskowanego... ucznia.
Plan działań umożliwiających mu to był bardzo prosty.
To właśnie do takich zadań uczył się animagii.
Jak dotąd nie mógł się nią nacieszyć.
Oczywiście była przydatna do szpiegowania Pottera...
Gdy wyglądał jak zwykła jaszczurka, mógł siadać nawet na parapecie w jego pokoju, nie będąc rozpoznanym.
Rzadko zbliżał się aż tak, bo sowa Pottera mogła by go uznać za obiad z dostawą do domu.
Nie... Jemu wystarczał mały kamień gdzieś w pobliżu, na którym wygrzewająca się jaszczurka wyglądała w miarę naturalnie.
A że zwierzęta mają prostsze uczucia niż ludzie, to możliwość wykrycia go spadała wręcz do zera.
Ale, w momencie gdy Czarny Pan przekazywał mu, jak się zmienić w zwierzę myślał, że ta sztuka będzie dla niego bardziej przydatna.
Cieszył się więc z możliwości użycia jej w praktyce.
Mimo, że na tę praktykę będzie musiał czekać jeszcze miesiąc.
Teraz miał przecież inne zadanie.
Może nawet ważniejsze.
I to nim powinien się zająć.
Potter miał mieć dzisiaj przesłuchanie.
Wszyscy chcieli się dowiedzieć o sposobie i - zwykłej, ale i niezwykłej - przyczynie śmierci tego mugola.
"Wybraniec" i tak nie miał na ten temat żadnych informacji, więc ściąganie go do ministerstwa było tylko stratą czasu.
No ale tamtejsi pracownicy nigdy przecież nie robili nic innego...
Potrafili tylko marnować czas.
Tworzyli tylko bezużyteczne ustawy i starali się ukrywać świat magiczny przed mugolami...
Przesłuchiwanie Pottera idealnie pasuje do schematu ich działań.
Inna sprawa, że i tak prawdopodobnie do niego nie dojdzie.
A nawet jeśli by doszło to że sporym opóźnieniem.
Śmierciożercy i Cedrik byli już poustawiani wokół starej, zepsutej budki telefonicznej, służącej jako wejście do ministerstwa magii.
Wszyscy już czekali na Pottera, który - według szpiega w Zakonie Feniksa - miał się tam zjawić w towarzystwie Artura Weasleya, dwójki aurorów i najbliższych przyjaciół - Rona i Hermiony, którzy chcieli go wspierać w tej "ciężkiej" dla niego chwili.
Śmierciożerców było dwukrotnie więcej, więc przeciwnicy nie stanowili najmniejszego problemu.
Przez swoje zamyślenie prawie by nie zauważył znaku wysłanego przez Bellatrix Lestrange. To ona miała uprzedzić wszystkich przed pojawieniem się świty Pottera.
Narazie Cedrik nie miał zbyt wiele zajęć. On nie miał brać udziału w bitwie, bo gdyby został przypadkowo złapany, lub chociażby rozpoznany to część planów Lorda mogłaby zostać zrujnowana.
On mógł tylko obserwować.
Obserwować i czekać, aż dane mu będzie wykonać jego część planu.
Widział jak wyskakująca spod peleryny niewidki Bellatrix oszałamia Weasleya, trafiając go zaklęcie w twarz.
Widział jak młodszy rudzielec dostaje Sectumsemprą.
Widział jak jeden z aurorów deportuje się - prawdopodobnie wezwać posiłki - zostawiając swojego towarzysza, który po chwili padł martwy.
Widział Pottera walczącego samotnie z trójką śmierciożerców.
Chłopak był dobry. Ale nie o niego mu chodziło. Nie dziś.
Granger właśnie upadła spetryfikowana.
Była zaledwie kilka metrów od ukrytego Cedrika.
To była właśnie ta chwila, na którą czekał.
Złapał ją na ręce, krzycząc: "To koniec! Spadamy!" do swoich towarzyszy i teleportował się pod dwór Malfoyów.
- A po cholerę ci ta szlama?? - wrzasnęła Lestrange, pojawiając się obok niego. Reszta pewnie jeszcze walczyła, albo byli ranni na tyle, że musieli iść prosto do Snape'a. - Ty zakuty łbie! Tam był Potter, a ty wziąłeś szlame??
"Zabiję cię przy najbliższej okazji" pomyślał Diggory.
- Przecież taki właśnie był plan... - odpowiedział spokojnie. - Pan ci nie powiedział? Myślałem, że darzy cię większym zaufaniem...
- Oczywiście, że mówił - odpowiedziała drżącym głosem Bella. - Pomyślałam... Potter by go bardziej uszczęśliwił.
"To był mój plan. Nie mógł ci powiedzieć ty kłamliwa wiedźmo".
- No też właśnie... Taki był plan, a planów się nie zmienia. A teraz otwórz mi tą cholerną bramę. Czarny Pan się niecierpliwi.
Przy długim stole siedziało już większość śmierciożerców.
Wszyscy zdawali się na kogoś czekać, więc gdy tylko drzwi się otworzyły zapanowało niemałe poruszenie.
- Mam ją! - przywitał się przybysz, kładąc na stole nieruchome ciało.
Na chwilę zapanowała cisza, którą przerwał jeden ze śmierciożerców:
- A po cholerę nam ta kobieta?
- Dobre pytanie, Selwyn - odezwał się cicho Voldemort. - Tym, którzy jeszcze jej nie znają, chciałbym przedstawić Hermionę Granger, która postanowiła nas odwiedzić. Granger jest przyjaciółką Harrego Pottera. A poza tym to szlama - dodał lekceważąco.
Po stole poniósł się pomruk aprobaty dla zamaskowanego. Uprowadzenie kogoś z bliskich Pottera było dla nich niezwykłym wyczynem.
Nawet jeśli Diggory nic nie musiał robić, by tego dokonać.
- Teraz pozostaje pytanie... - kontynuował Czarny Pan - co z nią zrobimy? Macie jakieś propozycje?
Zapanowała cisza.
- Zabijmy ją - odezwał się ktoś nieśmiało. - I wyślijmy ciało Potterowi.
- On wie, że my ją mamy. I myśli, że ona już umiera - odpowiedział mu Cedrik. - A poza tym jej śmierć nic nie zmieni.
Poza Voldemortem nikt nie zrozumiał ostatniego zdania. Jak to: śmierć nic nie zmieni? Przecież to przyjaciółkaPottera.
- Więc może... - odezwał się stojący gdzieś w kącie Pettigrew - mogłaby dla nas szpiegować... skoro jest blisko z...
- Tylko ty jesteś zdolny - przerwał mu Czarny Pan - do szpiegowania własnych przyjaciół Glizdogonie. Macie inne propozycje? - spytał jeszcze raz, z nutą zawodu w głosie. - Nie? Więc jest twoja - zwrócił się do Cedrika. - Powiedz nam, co z nią zrobisz?
- Ja myślę... że najlepiej będzie mu ją oddać. Ale najpierw się z nią trochę pobawię...
- Przenieś ją do lochów Glizdogonie - powiedział Lord, nie kryjąc zadowolenia ze swojego zamaskowanego... ucznia.
sobota, 15 sierpnia 2015
Pokątna.
- Nie może Cię o nic obwiniać. To nie przez Ciebie.
- Nie? A niby przez kogo?
- Winny jest tylko zabójca i ty dobrze o tym wiesz, Harry - Siedzieli w ogrodzie w Norze, głośno dyskutując.
Potter nie chciał słuchać Hermiony, która oczywiście miała rację.
- Zauważyłaś może - ciągnął Harry - że ostatnio coś często w moim otoczeniu ludzie umierają? Najpierw był Syriusz, teraz Dursley. Nie wiadomo kto będzie następny. Może to być każdy z moich najbliższych. Ty, Ron, Weasley'owie, Lupin, Zakon, czy nawet Gwardia Dumbledore'a. Wszyscy są zagrożeni tylko dlatego, że są ze mną!
- Wszyscy są zagrożeni, bo Voldemort powrócił. Nie tylko my. Każdy człowiek. Cały kraj... jeśli nie świat i obwinianie się o to nic ci nie da.
Chłopak już chciał otworzyć usta, żeby coś wtrącić, ale przeszkodziła mu w tym przechodząca właśnie Ginny Weasley:
- Co? Znowu zaczynasz? Znów chcesz stąd uciec?!
- Ja nie ucie...
- A co innego robisz - przerwała. Chcesz od nas odejść, żeby nas chronić, a doskonale wiesz, że ministerstwo zapewnia nam ochronę. I to tylko dlatego, że jesteś tu ty! A nawet jeśli coś się stanie, to każdy tutaj potrafi się bronić... Sam część z nas przecież uczyłeś.
- Ale i tak sądzę...
Ginny wyciągnęła różdżkę
- Jeszcze słowo i przylepię Cię do ściany - warknęła. - A poza tym, ludzie i tak umierają, więc... Lepiej umrzeć walcząc, prawda?
Harry nie odpowiedział. Słowa Ginny bardzo go zaskoczyły. Jeszcze nigdy nie mówiła do niego takim tonem...
Wstał i ruszył w stronę domu, nie oglądając się za siebie. Za jego plecami dziewczyny wymieniły głupie uśmiechy.
Nie wiedzieli jak bardzo się mylili...
Z Lordem Voldemortem nie da się walczyć.
Każda próba jest tylko stratą czasu...
i życia.
Obserwujący ich z ukrycia Cedrik nie mógł słyszeć o czym rozmawiają. Nie docierały do niego ani jedno słowo.
Przynajmniej pod tym względem zaklęcia ochronne były skuteczne.
Lecz i tak zbędne, bo Diggoremu nie zależało na tym by ich posłuchać. Chciał poznać otoczenie Pottera. Dowiedzieć się na kim może mu bardzo zależeć.
Oczywiście pamiętał z kim ten zadawał się w czasach szkolnych... ale przecież przez rok trochę się mogło zmienić.
Choć, jak widać, nie zmieniło się nic.
Niestety obserwacje, mimo wcześniej pory, musiał już przerwać.
Miał dzisiaj coś do zrobienia, a już chyba był spóźniony.
Choć sprawa według niego nie była zbyt istotna - młody Malfoy dałby sobie radę sam - to z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu poprosił go o to sam Czarny Pan.
A są ludzie, którym się nie odmawia.
Nie tyle ze strachu, co z szacunku.
Obrócił się w miejscu i teleportował z charakterystycznym trzaskiem.
Hałas ten w Norze usłyszeli wszyscy.
Znów był pod tym piekielnym domem.
Śmierciożerców - nie licząc stałych domowników - teraz tam nie było, więc blokada z wejścia została zdjęta.
Po raz pierwszy mógł wejść sam.
Wiedział, że się go spodziewają. Wszedł bez pukania.
- Myślałem, że idziemy sami - powiedział widząc Dracona i jego matkę czekających przed kominkiem.
- Nareszcie - powiedziała wściekła Narcyza. - Spóźniłeś się!
- Byłem zajęty - odpowiedział cicho. Widział zaciekawienie w oczach Dracona i złość na twarzy Pani Malfoy. - Myslałem, że idziemy sami - powtórzył - ja i Draco.
- Czasy są niebezpieczne - syknęła. Młody przewrócił oczami, za jej plecami - Draco nie pójdzie bez opieki!
- Nie jestem już dzieckiem - warknąl wspomniany.
- Koniec dyskusji! I tak idę z wami.
- Może to i lepiej... - powiedział do siebie zamaskowany, na co Malfoy'owie szczerze się zdziwili.
Za pomocą proszku fiuu przenieśli się do Dziurawego Kotła. Ruch był wyjątkowo mały.
Ta garstka, która nie bała się tu przebywać z uwagą przypatrywała się zamaskowanemu mężczyźnie, który właśnie wyłonił się z kominka.
Część z nich prawdopodobnie wystraszyła się, że jest śmierciożercą, bo powyciągali różdżki.
Cedrik zaśmiał się w duchu. Gdyby tylko chciał i miał trochę czasu mógłby ich wszystkich pokonać jednym machnięciem własnej.
Wszyscy odczuli ulgę, gdy - prowadząc przed sobą Malfoy'ów - ruszył w stronę ulicy Pokątnej.
- To gdzie najpierw? - spytał.
- Musimy kupić nowe szaty. Draco tak szybko rośnie - odpowiedziała pani Malfoy.
- Przestań - syknął młody. Nie chciał się skompromitować przy zamaskowanym, a matka mu to skutecznie utrudniała. - Nie mów do mnie jak do dziecka...
- Jeszcze nie jesteś dorosły...
- Przestańcie - warknął Cedrik. Nie miał zamiaru znosić towarzystwa kłócących się ludzi...
Nie... On potrzebował spokoju.
Ulica pokątna nie była tym samym miejscem co kiedyś. Ludzie chodzili grupami, chcąc jak najszybciej pozałatwiać swoje sprawy. Nikt się nigdzie dłużej nie zatrzymywał.
Było czuć w powietrzu strach.
Sam nie wiedział, którą pokątną lubił bardziej...
Kiedyś w tej atmosferze by się nie odnalazł, ale teraz...
Teraz ta groza, ten strach w oczach mijających to ludzi dodawały mu odwagi.
- No dobra, to już wszystko? - zapytał dwie godziny później, gdy Draco skreślał ostatni punkt na liście zakupów. - Możemy już iść do Borgina?
- No dobra, byle szybko - odpowiedziała mu Narcyza.
- Pani nie będzie nam potrzebna...
- Co?? Jak śmiesz tak do mnie mó...
- Takie było polecenie Czarnego Pana - przerwał, nie patrząc jej w oczy. - Tylko ja i Draco.
Nic już nie mówiąc, zdenerwowana pani Malfoy odeszła w stronę dziurawego kotła.
- Próbuje się we wszystko wtrącać... - odezwał się Draco, patrząc za matką.
- Po prostu się o Ciebie martwi - próbował ją usprawiedliwić. - A teraz szybko, bo nie mam czasu...
Ulica śmiertelnego Nokturna była taka jak zwykle. Dziwni, podejrzani ludzie, ukrywający swoje twarze robili nie do końca legalne interesy...
Mimo, że Cedrik idealnie tu pasował, czuł, że ktoś to obserwuje.
Malfoy się wyróżniał, ale do niego i całej jego rodziny mieszkający tu ludzie już się przyzwyczaili.
Były czasy, gdy jego ojciec przychodził tu codziennie.
Przeważnie do tego sklepu, przed którym właśnie stanęli.
- Ja może tu poczekam - powiedział Diggory. - Nie chcę tam wchodzić.
Draco lekko zbladł, ale wciąż był opanowany.
- Jak sobie chcesz - powiedział chłodno i otworzył drzwi.
- I jak Ci się podoba nasz plan, Cedriku? - odezwał się Czarny Pan.
Był już wieczór. Minęło kolejne spotkanie śmierciożerców.
Teraz w pokoju były tylko dwie osoby.
- Małe szanse powodzenia.
- To wiem - powiedział Lord, a widząc zdumienie na twarzy chłopaka dodał - Niech się chłopak uczy, że nie wszystko w życiu wychodzi.
- To dopiero jego pierwsze zadanie...
- I jakie poważne, prawda? Morderstwo. Kilkukrotne morderstwo. Czy to nie jest piękne?
- Wiesz, że mu się nie uda...
- Nie musi mu się udać. Ważne by spróbował. Ale będzie mu potrzebna pomoc z zewnątrz...
- Masz kogoś na myśli?
- Tak Cedriku, chcesz wrócić w tym roku do Hogwartu?
- Nie? A niby przez kogo?
- Winny jest tylko zabójca i ty dobrze o tym wiesz, Harry - Siedzieli w ogrodzie w Norze, głośno dyskutując.
Potter nie chciał słuchać Hermiony, która oczywiście miała rację.
- Zauważyłaś może - ciągnął Harry - że ostatnio coś często w moim otoczeniu ludzie umierają? Najpierw był Syriusz, teraz Dursley. Nie wiadomo kto będzie następny. Może to być każdy z moich najbliższych. Ty, Ron, Weasley'owie, Lupin, Zakon, czy nawet Gwardia Dumbledore'a. Wszyscy są zagrożeni tylko dlatego, że są ze mną!
- Wszyscy są zagrożeni, bo Voldemort powrócił. Nie tylko my. Każdy człowiek. Cały kraj... jeśli nie świat i obwinianie się o to nic ci nie da.
Chłopak już chciał otworzyć usta, żeby coś wtrącić, ale przeszkodziła mu w tym przechodząca właśnie Ginny Weasley:
- Co? Znowu zaczynasz? Znów chcesz stąd uciec?!
- Ja nie ucie...
- A co innego robisz - przerwała. Chcesz od nas odejść, żeby nas chronić, a doskonale wiesz, że ministerstwo zapewnia nam ochronę. I to tylko dlatego, że jesteś tu ty! A nawet jeśli coś się stanie, to każdy tutaj potrafi się bronić... Sam część z nas przecież uczyłeś.
- Ale i tak sądzę...
Ginny wyciągnęła różdżkę
- Jeszcze słowo i przylepię Cię do ściany - warknęła. - A poza tym, ludzie i tak umierają, więc... Lepiej umrzeć walcząc, prawda?
Harry nie odpowiedział. Słowa Ginny bardzo go zaskoczyły. Jeszcze nigdy nie mówiła do niego takim tonem...
Wstał i ruszył w stronę domu, nie oglądając się za siebie. Za jego plecami dziewczyny wymieniły głupie uśmiechy.
Nie wiedzieli jak bardzo się mylili...
Z Lordem Voldemortem nie da się walczyć.
Każda próba jest tylko stratą czasu...
i życia.
Obserwujący ich z ukrycia Cedrik nie mógł słyszeć o czym rozmawiają. Nie docierały do niego ani jedno słowo.
Przynajmniej pod tym względem zaklęcia ochronne były skuteczne.
Lecz i tak zbędne, bo Diggoremu nie zależało na tym by ich posłuchać. Chciał poznać otoczenie Pottera. Dowiedzieć się na kim może mu bardzo zależeć.
Oczywiście pamiętał z kim ten zadawał się w czasach szkolnych... ale przecież przez rok trochę się mogło zmienić.
Choć, jak widać, nie zmieniło się nic.
Niestety obserwacje, mimo wcześniej pory, musiał już przerwać.
Miał dzisiaj coś do zrobienia, a już chyba był spóźniony.
Choć sprawa według niego nie była zbyt istotna - młody Malfoy dałby sobie radę sam - to z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu poprosił go o to sam Czarny Pan.
A są ludzie, którym się nie odmawia.
Nie tyle ze strachu, co z szacunku.
Obrócił się w miejscu i teleportował z charakterystycznym trzaskiem.
Hałas ten w Norze usłyszeli wszyscy.
Znów był pod tym piekielnym domem.
Śmierciożerców - nie licząc stałych domowników - teraz tam nie było, więc blokada z wejścia została zdjęta.
Po raz pierwszy mógł wejść sam.
Wiedział, że się go spodziewają. Wszedł bez pukania.
- Myślałem, że idziemy sami - powiedział widząc Dracona i jego matkę czekających przed kominkiem.
- Nareszcie - powiedziała wściekła Narcyza. - Spóźniłeś się!
- Byłem zajęty - odpowiedział cicho. Widział zaciekawienie w oczach Dracona i złość na twarzy Pani Malfoy. - Myslałem, że idziemy sami - powtórzył - ja i Draco.
- Czasy są niebezpieczne - syknęła. Młody przewrócił oczami, za jej plecami - Draco nie pójdzie bez opieki!
- Nie jestem już dzieckiem - warknąl wspomniany.
- Koniec dyskusji! I tak idę z wami.
- Może to i lepiej... - powiedział do siebie zamaskowany, na co Malfoy'owie szczerze się zdziwili.
Za pomocą proszku fiuu przenieśli się do Dziurawego Kotła. Ruch był wyjątkowo mały.
Ta garstka, która nie bała się tu przebywać z uwagą przypatrywała się zamaskowanemu mężczyźnie, który właśnie wyłonił się z kominka.
Część z nich prawdopodobnie wystraszyła się, że jest śmierciożercą, bo powyciągali różdżki.
Cedrik zaśmiał się w duchu. Gdyby tylko chciał i miał trochę czasu mógłby ich wszystkich pokonać jednym machnięciem własnej.
Wszyscy odczuli ulgę, gdy - prowadząc przed sobą Malfoy'ów - ruszył w stronę ulicy Pokątnej.
- To gdzie najpierw? - spytał.
- Musimy kupić nowe szaty. Draco tak szybko rośnie - odpowiedziała pani Malfoy.
- Przestań - syknął młody. Nie chciał się skompromitować przy zamaskowanym, a matka mu to skutecznie utrudniała. - Nie mów do mnie jak do dziecka...
- Jeszcze nie jesteś dorosły...
- Przestańcie - warknął Cedrik. Nie miał zamiaru znosić towarzystwa kłócących się ludzi...
Nie... On potrzebował spokoju.
Ulica pokątna nie była tym samym miejscem co kiedyś. Ludzie chodzili grupami, chcąc jak najszybciej pozałatwiać swoje sprawy. Nikt się nigdzie dłużej nie zatrzymywał.
Było czuć w powietrzu strach.
Sam nie wiedział, którą pokątną lubił bardziej...
Kiedyś w tej atmosferze by się nie odnalazł, ale teraz...
Teraz ta groza, ten strach w oczach mijających to ludzi dodawały mu odwagi.
- No dobra, to już wszystko? - zapytał dwie godziny później, gdy Draco skreślał ostatni punkt na liście zakupów. - Możemy już iść do Borgina?
- No dobra, byle szybko - odpowiedziała mu Narcyza.
- Pani nie będzie nam potrzebna...
- Co?? Jak śmiesz tak do mnie mó...
- Takie było polecenie Czarnego Pana - przerwał, nie patrząc jej w oczy. - Tylko ja i Draco.
Nic już nie mówiąc, zdenerwowana pani Malfoy odeszła w stronę dziurawego kotła.
- Próbuje się we wszystko wtrącać... - odezwał się Draco, patrząc za matką.
- Po prostu się o Ciebie martwi - próbował ją usprawiedliwić. - A teraz szybko, bo nie mam czasu...
Ulica śmiertelnego Nokturna była taka jak zwykle. Dziwni, podejrzani ludzie, ukrywający swoje twarze robili nie do końca legalne interesy...
Mimo, że Cedrik idealnie tu pasował, czuł, że ktoś to obserwuje.
Malfoy się wyróżniał, ale do niego i całej jego rodziny mieszkający tu ludzie już się przyzwyczaili.
Były czasy, gdy jego ojciec przychodził tu codziennie.
Przeważnie do tego sklepu, przed którym właśnie stanęli.
- Ja może tu poczekam - powiedział Diggory. - Nie chcę tam wchodzić.
Draco lekko zbladł, ale wciąż był opanowany.
- Jak sobie chcesz - powiedział chłodno i otworzył drzwi.
- I jak Ci się podoba nasz plan, Cedriku? - odezwał się Czarny Pan.
Był już wieczór. Minęło kolejne spotkanie śmierciożerców.
Teraz w pokoju były tylko dwie osoby.
- Małe szanse powodzenia.
- To wiem - powiedział Lord, a widząc zdumienie na twarzy chłopaka dodał - Niech się chłopak uczy, że nie wszystko w życiu wychodzi.
- To dopiero jego pierwsze zadanie...
- I jakie poważne, prawda? Morderstwo. Kilkukrotne morderstwo. Czy to nie jest piękne?
- Wiesz, że mu się nie uda...
- Nie musi mu się udać. Ważne by spróbował. Ale będzie mu potrzebna pomoc z zewnątrz...
- Masz kogoś na myśli?
- Tak Cedriku, chcesz wrócić w tym roku do Hogwartu?
piątek, 17 lipca 2015
Zmiana miejsca.
Zdolny, przystojny, potrafiący dbać o własne interesy. A poza tym przeszedł zmianę i stał się bezwzględnie brutalnym młodzieńcem.
Nic dziwnego, że Lord Voldemort ujrzał w nim siebie samego z lat szkolnych.
Nic dziwnego, że chciał go mieć u swego boku.
Nic dziwnego, że chciał dla niego jak najlepiej.
Nic dziwnego, że chciał uczynić go równie sobie potężnego.
Dwóch Lordów Voldemortów! Istny koszmar dla całego świata.
"Ludzie będą się bać wypowiadać jego imię" pomyślał Czarny Pan. "Będą się bać nawet o nim myśleć, tak jak i boją się mnie! Pozbędziemy się tylko tego głupca Dumblebore'a, wykończymy Pottera i cały świat będzie w naszych rękach. "
Wiedział, że dobrze czyni nie mówiąc postronnym o swoich planach. Nikt nie mógł wiedzieć co robi i kim jest naprawdę ten zamaskowany człowiek, który wpada na spotkania od czasu do czasu. Nawet ci co wyciągali Cedrika z grobu nie mogą nic podejrzewać. Myśleli wtedy, że on wciąż jest martwy, a Czarny Pan nie miał zamiaru wyprowadzać ich z błędu.
Wiedział tylko ten przeklęty glizdogon.
Kolejny "martwy" czarodziej.
"Jego też trzeba się pozbyć... " pomyślał Voldemort. "Wiem! To on zabije Dumblebore'a! Jak dobrze pójdzie upieczemy dwie pieczenie na jednym ogniu"
I zaczął obmyślać plan.
Dumbledore zjawił się na Prived Drive. Czuł, że coś jest nie tak, ale nie potrafił wyczuć co... Od razu przyszło mu na myśl, że ktoś lub coś go obserwuje.
Śmierciożercę wykryłby po paru sekundach. To było coś więcej.
Nie było czasu się tym teraz zająć. Miał zbyt wiele do zrobienia tej nocy. Musiał eskortować Harrego do nory jak najszybciej. Później spotkać się z ministrem, w sprawie przesłuchania tego chłopca o użyciu zaklęć i zabójstwie w sposób magiczny w domu jego wujostwa, mimo iż oczywistym było, że to nie on był sprawcą tej tragedii. Ministerstwo znów wykazało się całkowitym brakiem jakichkolwiek kompetencji.
Voldemort jakoś obszedł zaklęcia... Tylko jak?
Ukrywający się Cedrik obserwował każdy jego ruch. Wiedział, że Dumblebore może go teraz złapać, niszcząc cały plan i starania Czarnego Pana. Widział jak rozgląda się na boki, starając się wypatrzeć nieprzyjaciela, który bardzo dobrze był zamaskowany.
Prawdopodobnie starzec stwierdził, że nie ma się czym przejmować, bo ruszył do domu Harrego.
Za każdym razem - od śmierci Vernona - przy każdej osobie pukającej jej do drzwi Petunia zachowywała się conajmniej dziwnie.
Nie chciała wpuszczać nikogo, kto wyglądał choć trochę inaczej niż przeciętny mugol, dopóki nie ustaliła czy przyszedł w pokojowych zamiarach. A starała się to sprawdzić zadając masę dziwnych pytań, przez lekko uchylone drzwi.
Ten cały teatr śmieszył Cedrika za każdym razem.
Przecież wiadome było, że ominął by ją każdy czarodziej, gdyby tylko chciał.
Dumblebore'a jednak po chwili wpuściła.
Diggory nie chciał ryzykować podsłuchując to co działo się wewnątrz, bo wtedy starzec mógłby go w prosty sposób namierzyć.
Zmuszony więc był cierpliwie czekać na rozwój zdarzeń.
Po upływie około pół godziny obaj - Dumbledore i Potter - wyszli na zewnątrz. Teraz Cedrik słyszał już każde wypowiedziane słowo.
- Twoje bagaże tylko by nam przeszkadzały - powiedział starszy czarodziej. - Odeślę je bezpośrednio do nory. Tylko proszę Cię, wyciągnij pelerynę niewidkę. Może być Ci potrzebna.
"A więc on będzie mieszkał w norze. " pomyślał Cedrik. "Znów u Weasleyów. Muszę powiedzieć Voldemortowi. "
Gdy tylko Potter i Dumbledore teleportowali się - Bóg wie gdzie - Diggory również się przeniósł.
Wylądował pod dworem Malfoyów. Wiedział, że Czarny Pan jest właśnie tu, bo właśnie dziś było jedno że spotkań śmierciożerców.
Nienawidził tego miejsca. Było by mu bardziej przyjazne, gdyby mógł bezproblemowo wchodzić i wychodzić. Ale wejście było zapieczętowane. Trzeba było mieć mroczny znak na ramieniu, by je odblokować. Dlatego za każdym razem musiał po niego wychodzić glizdogon.
Przez to czuł się gorszy. Wiedział, że śmierciożercy nie traktują go poważnie przez brak tego tatuażu.
"Ale przecież oni nawet nie wiedzą kim jestem." Przypomniał sobie poprawiając maskę i zakładając kaptur. "Kogo obchodzi co myślą?"
Widział już glizdogona idącego przez trawnik. Wiedział, że zaraz zada tradycyjnie już tu pytanie:
- Dobre wieści?
- Bez wieści - odpowiedział. - Same pytania.
- To chyba nie będzie zadowolony, co?
Nie odpowiadał, rad że glizdogon nie naciska. Z Cedrika akurat Czarny Pan jest zawsze zadowolony. Ale o tym, tak jak i o misji, którą wykonuje nie musiał wiedzieć nikt.
Weszli do wielkiego pomieszczenia. Stał tam podłużny stół, przy którym siedzieli śmierciożercy. Glizdogon, który przy stole nigdy nie miał swojego miejsca, skierował się w stronę kąta, gdzie samotnie stało jego krzesło.
Diggorego zdziwił widok jednej postaci. Przy stole niepewnie siedział Draco Malfoy. Po jego twarzy widać było, że sam nie wie co tutaj robi. A był tak blady, że nikogo by nie zaskoczyło gdyby właśnie teraz stracił przytomność.
- A oto i nasz gość przyszedł - przywitał się Voldemort. - Usiądziesz z nami?
- Nie dzięki. Spieszę się - odparł szybko.
Wszyscy spojrzeli na niego wyraźnie zaintrygowani. Odmówił wykonania wyraźnego rozkazu, nie przejmując się konsekwencjami.
"Kim jest ten, który nie boi się gniewu Czarnego Pana?" Pomyśleli wszyscy.
Voldemort Wiedział jednak, że Cedrik wcale w żaden sposób go nie lekceważy, a chce tylko pokazać śmierciożercom, że jest kimś ważnym.
Ta potrzeba wykazania się pokazała kolejne podobieństwo między nimi.
A że rzeczywiście jest on kimś ważnym to Voldemort nie miał zamiaru w żaden sposób go karać za "zniewagę. "
- Dobrze więc - uśmiechnął się do niego - jakie masz wieści?
- Zmienił miejsce - odpowiedział krótko.
- Gdzie?
- Tam gdzie co roku.
- A więc Dumbledore przestał już myśleć racjonalnie... - powiedział sam do siebie Voldemort. - Pewnie będzie chroniony lepiej niż zazwyczaj. Kontynuuj zadanie - zwrócił się do zamaskowanego - tylko... - zawahał się - uważaj na siebie.
- Reszta zgodnie z planem?
Czarny Pan Tylko skinął głową.
Cedrik odwrócił się i bez słowa pożegnania wyszedł.
Za nim pobiegł glizdogon.
Nic dziwnego, że Lord Voldemort ujrzał w nim siebie samego z lat szkolnych.
Nic dziwnego, że chciał go mieć u swego boku.
Nic dziwnego, że chciał dla niego jak najlepiej.
Nic dziwnego, że chciał uczynić go równie sobie potężnego.
Dwóch Lordów Voldemortów! Istny koszmar dla całego świata.
"Ludzie będą się bać wypowiadać jego imię" pomyślał Czarny Pan. "Będą się bać nawet o nim myśleć, tak jak i boją się mnie! Pozbędziemy się tylko tego głupca Dumblebore'a, wykończymy Pottera i cały świat będzie w naszych rękach. "
Wiedział, że dobrze czyni nie mówiąc postronnym o swoich planach. Nikt nie mógł wiedzieć co robi i kim jest naprawdę ten zamaskowany człowiek, który wpada na spotkania od czasu do czasu. Nawet ci co wyciągali Cedrika z grobu nie mogą nic podejrzewać. Myśleli wtedy, że on wciąż jest martwy, a Czarny Pan nie miał zamiaru wyprowadzać ich z błędu.
Wiedział tylko ten przeklęty glizdogon.
Kolejny "martwy" czarodziej.
"Jego też trzeba się pozbyć... " pomyślał Voldemort. "Wiem! To on zabije Dumblebore'a! Jak dobrze pójdzie upieczemy dwie pieczenie na jednym ogniu"
I zaczął obmyślać plan.
Dumbledore zjawił się na Prived Drive. Czuł, że coś jest nie tak, ale nie potrafił wyczuć co... Od razu przyszło mu na myśl, że ktoś lub coś go obserwuje.
Śmierciożercę wykryłby po paru sekundach. To było coś więcej.
Nie było czasu się tym teraz zająć. Miał zbyt wiele do zrobienia tej nocy. Musiał eskortować Harrego do nory jak najszybciej. Później spotkać się z ministrem, w sprawie przesłuchania tego chłopca o użyciu zaklęć i zabójstwie w sposób magiczny w domu jego wujostwa, mimo iż oczywistym było, że to nie on był sprawcą tej tragedii. Ministerstwo znów wykazało się całkowitym brakiem jakichkolwiek kompetencji.
Voldemort jakoś obszedł zaklęcia... Tylko jak?
Ukrywający się Cedrik obserwował każdy jego ruch. Wiedział, że Dumblebore może go teraz złapać, niszcząc cały plan i starania Czarnego Pana. Widział jak rozgląda się na boki, starając się wypatrzeć nieprzyjaciela, który bardzo dobrze był zamaskowany.
Prawdopodobnie starzec stwierdził, że nie ma się czym przejmować, bo ruszył do domu Harrego.
Za każdym razem - od śmierci Vernona - przy każdej osobie pukającej jej do drzwi Petunia zachowywała się conajmniej dziwnie.
Nie chciała wpuszczać nikogo, kto wyglądał choć trochę inaczej niż przeciętny mugol, dopóki nie ustaliła czy przyszedł w pokojowych zamiarach. A starała się to sprawdzić zadając masę dziwnych pytań, przez lekko uchylone drzwi.
Ten cały teatr śmieszył Cedrika za każdym razem.
Przecież wiadome było, że ominął by ją każdy czarodziej, gdyby tylko chciał.
Dumblebore'a jednak po chwili wpuściła.
Diggory nie chciał ryzykować podsłuchując to co działo się wewnątrz, bo wtedy starzec mógłby go w prosty sposób namierzyć.
Zmuszony więc był cierpliwie czekać na rozwój zdarzeń.
Po upływie około pół godziny obaj - Dumbledore i Potter - wyszli na zewnątrz. Teraz Cedrik słyszał już każde wypowiedziane słowo.
- Twoje bagaże tylko by nam przeszkadzały - powiedział starszy czarodziej. - Odeślę je bezpośrednio do nory. Tylko proszę Cię, wyciągnij pelerynę niewidkę. Może być Ci potrzebna.
"A więc on będzie mieszkał w norze. " pomyślał Cedrik. "Znów u Weasleyów. Muszę powiedzieć Voldemortowi. "
Gdy tylko Potter i Dumbledore teleportowali się - Bóg wie gdzie - Diggory również się przeniósł.
Wylądował pod dworem Malfoyów. Wiedział, że Czarny Pan jest właśnie tu, bo właśnie dziś było jedno że spotkań śmierciożerców.
Nienawidził tego miejsca. Było by mu bardziej przyjazne, gdyby mógł bezproblemowo wchodzić i wychodzić. Ale wejście było zapieczętowane. Trzeba było mieć mroczny znak na ramieniu, by je odblokować. Dlatego za każdym razem musiał po niego wychodzić glizdogon.
Przez to czuł się gorszy. Wiedział, że śmierciożercy nie traktują go poważnie przez brak tego tatuażu.
"Ale przecież oni nawet nie wiedzą kim jestem." Przypomniał sobie poprawiając maskę i zakładając kaptur. "Kogo obchodzi co myślą?"
Widział już glizdogona idącego przez trawnik. Wiedział, że zaraz zada tradycyjnie już tu pytanie:
- Dobre wieści?
- Bez wieści - odpowiedział. - Same pytania.
- To chyba nie będzie zadowolony, co?
Nie odpowiadał, rad że glizdogon nie naciska. Z Cedrika akurat Czarny Pan jest zawsze zadowolony. Ale o tym, tak jak i o misji, którą wykonuje nie musiał wiedzieć nikt.
Weszli do wielkiego pomieszczenia. Stał tam podłużny stół, przy którym siedzieli śmierciożercy. Glizdogon, który przy stole nigdy nie miał swojego miejsca, skierował się w stronę kąta, gdzie samotnie stało jego krzesło.
Diggorego zdziwił widok jednej postaci. Przy stole niepewnie siedział Draco Malfoy. Po jego twarzy widać było, że sam nie wie co tutaj robi. A był tak blady, że nikogo by nie zaskoczyło gdyby właśnie teraz stracił przytomność.
- A oto i nasz gość przyszedł - przywitał się Voldemort. - Usiądziesz z nami?
- Nie dzięki. Spieszę się - odparł szybko.
Wszyscy spojrzeli na niego wyraźnie zaintrygowani. Odmówił wykonania wyraźnego rozkazu, nie przejmując się konsekwencjami.
"Kim jest ten, który nie boi się gniewu Czarnego Pana?" Pomyśleli wszyscy.
Voldemort Wiedział jednak, że Cedrik wcale w żaden sposób go nie lekceważy, a chce tylko pokazać śmierciożercom, że jest kimś ważnym.
Ta potrzeba wykazania się pokazała kolejne podobieństwo między nimi.
A że rzeczywiście jest on kimś ważnym to Voldemort nie miał zamiaru w żaden sposób go karać za "zniewagę. "
- Dobrze więc - uśmiechnął się do niego - jakie masz wieści?
- Zmienił miejsce - odpowiedział krótko.
- Gdzie?
- Tam gdzie co roku.
- A więc Dumbledore przestał już myśleć racjonalnie... - powiedział sam do siebie Voldemort. - Pewnie będzie chroniony lepiej niż zazwyczaj. Kontynuuj zadanie - zwrócił się do zamaskowanego - tylko... - zawahał się - uważaj na siebie.
- Reszta zgodnie z planem?
Czarny Pan Tylko skinął głową.
Cedrik odwrócił się i bez słowa pożegnania wyszedł.
Za nim pobiegł glizdogon.
czwartek, 16 lipca 2015
Zaufanie
Minął rok od jego rzekomej śmierci. Rok od powrotu Czarnego Pana i zaledwie kilka tygodni od zaakceptowania tego powrotu przez świat czarodziejski. Jak zwykle obserwował z ukrycia poczynania Pottera, chcąc lepiej poznać jego nawyki i zwyczaje.
Jednocześnie wspominał to jak razem z Czarnym Panem okpili wszystkich mu "najbliższych" "uśmiercając" go - Cedrika Diggorego.
Gdyby słaby Chłopiec, który przeżył nie zamknął oczu w momencie jak glizdogon rzucił zaklęcie mógłby ujrzeć całą prawdę.
Czar chybił, a on wypił silny eliksir, który spowodował wrażenie śmierci na kilka dni.
Potem śmierciożercy - słudzy Voldemorta wykopali go z jego własnego grobu zwracając tak upragnioną wolność.
Wtedy rozpoczęło się jego szkolenie u samego Czarnego Pana, który uczył go jak zabijać, torturować i zadawać ból. Można by powiedzieć, że starał się nauczyć go wszystkiego co sam potrafił.
Pod koniec szkolenia zrobił coś o czym Diggory nawet nie śmiał marzyć. Coś co pokazało jak wielkim zaufaniem Czarny Pan darzy chłopaka.
Nauczył go jak się tworzy horkruksy, by on również mógł stać się nieśmiertelnym.
A miało się to wydarzyć właśnie tego dnia, jednocześnie będąc ostrzeżeniem dla Pottera, że mroczne siły mogą go dopaść wszędzie.
Czekał tylko aż - jak każdego wieczoru - Harry Potter wyjdzie z domu, udając się na zamknięty od dawna płac zabaw, gdzie będzie siedział do późnej nocy na ławce zadręczając się śmiercią swojego ojca chrzestnego.
Potter wyszedł. Nastał czas, by wcielić plan w życie.
Podszedł do drzwi jego domu. Mógł to zrobić mimo rzuconych przez Dumblebore'a czarów ochronnych. To był jeden z wielu błędów tego Starego człowieka. Czary chroniły dom przed Voldemortem i jego sługami. O on jednym z nich nie był. On miał wolną wolę w działaniu.
Teoretycznie nie był związany z Czarnym Panem.
Nie nosił mrocznego znaku. Nie wykonywał rozkazów.
Zniszczenie życia Pottera miał uczynić na prośbę Voldemorta. Mógł z tego zrezygnować, jeśli tylko chciał. Wiedział, że nie byłby wtedy ścigany, tak jak i Voldemort wiedział, że Diggory nie będzie uciekał.
Drzwi otworzyła mu Petunia Dursley - ciotka Pottera, bardzo szczupła kobieta o długiej szyji.
Jej zabić nie mógł. Wiedział o tym doskonale. Prawdopodobnie była tego nieświadoma, ale jej siostra swoją śmiercią i Dumblebore czarami uczynili ją i jej przygłupiego syna niesmiertelnymi do czasu aż Potter nie ukończy 17 roku życia. Wszystko dlatego, że płynęła w nich ta sama krew.
W tym domu mógł zabić tylko jedną osobę.
Na widok zszokowanej twarzy Petunii spoglądającej na tak niezwykłego gościa uśmiechnął się szeroko. Ona nie mogła tego dostrzec ze względu na maskę, która ukrywała jego twarz.
Odsunął ją od siebie jednym prostym zaklęciem i ruszył do salonu.
Ogłuszył tłustego nastolatka gapiącego się w telewizor i nie zwracającego uwagii na gościa.
Spojrzał na wystraszonego Vernona Dursley'a, nieświadomego, że właśnie patrzy śmierci w oczy.
Jeden zielony promień sprawił, że jego twarz zastygła z takim wyrazem już na zawsze.
Potem Diggory wyciągnął starą różdżkę, należącą kiedyś do jego ojca i i zamienił ją w horkruksa.
Wiedział, że Voldemort będzie z niego dumny...
Jednocześnie wspominał to jak razem z Czarnym Panem okpili wszystkich mu "najbliższych" "uśmiercając" go - Cedrika Diggorego.
Gdyby słaby Chłopiec, który przeżył nie zamknął oczu w momencie jak glizdogon rzucił zaklęcie mógłby ujrzeć całą prawdę.
Czar chybił, a on wypił silny eliksir, który spowodował wrażenie śmierci na kilka dni.
Potem śmierciożercy - słudzy Voldemorta wykopali go z jego własnego grobu zwracając tak upragnioną wolność.
Wtedy rozpoczęło się jego szkolenie u samego Czarnego Pana, który uczył go jak zabijać, torturować i zadawać ból. Można by powiedzieć, że starał się nauczyć go wszystkiego co sam potrafił.
Pod koniec szkolenia zrobił coś o czym Diggory nawet nie śmiał marzyć. Coś co pokazało jak wielkim zaufaniem Czarny Pan darzy chłopaka.
Nauczył go jak się tworzy horkruksy, by on również mógł stać się nieśmiertelnym.
A miało się to wydarzyć właśnie tego dnia, jednocześnie będąc ostrzeżeniem dla Pottera, że mroczne siły mogą go dopaść wszędzie.
Czekał tylko aż - jak każdego wieczoru - Harry Potter wyjdzie z domu, udając się na zamknięty od dawna płac zabaw, gdzie będzie siedział do późnej nocy na ławce zadręczając się śmiercią swojego ojca chrzestnego.
Potter wyszedł. Nastał czas, by wcielić plan w życie.
Podszedł do drzwi jego domu. Mógł to zrobić mimo rzuconych przez Dumblebore'a czarów ochronnych. To był jeden z wielu błędów tego Starego człowieka. Czary chroniły dom przed Voldemortem i jego sługami. O on jednym z nich nie był. On miał wolną wolę w działaniu.
Teoretycznie nie był związany z Czarnym Panem.
Nie nosił mrocznego znaku. Nie wykonywał rozkazów.
Zniszczenie życia Pottera miał uczynić na prośbę Voldemorta. Mógł z tego zrezygnować, jeśli tylko chciał. Wiedział, że nie byłby wtedy ścigany, tak jak i Voldemort wiedział, że Diggory nie będzie uciekał.
Drzwi otworzyła mu Petunia Dursley - ciotka Pottera, bardzo szczupła kobieta o długiej szyji.
Jej zabić nie mógł. Wiedział o tym doskonale. Prawdopodobnie była tego nieświadoma, ale jej siostra swoją śmiercią i Dumblebore czarami uczynili ją i jej przygłupiego syna niesmiertelnymi do czasu aż Potter nie ukończy 17 roku życia. Wszystko dlatego, że płynęła w nich ta sama krew.
W tym domu mógł zabić tylko jedną osobę.
Na widok zszokowanej twarzy Petunii spoglądającej na tak niezwykłego gościa uśmiechnął się szeroko. Ona nie mogła tego dostrzec ze względu na maskę, która ukrywała jego twarz.
Odsunął ją od siebie jednym prostym zaklęciem i ruszył do salonu.
Ogłuszył tłustego nastolatka gapiącego się w telewizor i nie zwracającego uwagii na gościa.
Spojrzał na wystraszonego Vernona Dursley'a, nieświadomego, że właśnie patrzy śmierci w oczy.
Jeden zielony promień sprawił, że jego twarz zastygła z takim wyrazem już na zawsze.
Potem Diggory wyciągnął starą różdżkę, należącą kiedyś do jego ojca i i zamienił ją w horkruksa.
Wiedział, że Voldemort będzie z niego dumny...
Prolog
Wszyscy myśleli, że nie żyje. A w tych czasach to bardzo sprzyjająca okoliczność.
Szczególnie biorąc pod uwagę cel jaki przed sobą stawiał.
Zemsta wymagała by tak sądzono...
On idealnie się nadawał do jej wykonania. A do tego zgłosił się na ochotnika.
Gdyby jeszcze parę lat temu ktoś mu powiedział, że będzie pracować dla Czarnego Pana stwierdziłby, że dostał confundusem...
On i czarny Pan? Prefekt, najlepszy uczeń, nigdy nie sprawiający żadnych problemów i ten któremu wróżono szybką karierę w ministerstwie miałby aż tak fascynować się czarną magią?
A jednak...
Pierwszy raz coś co pod tym względem poruszyło na mistrzostwach świata w Quidditchu... Wtedy widział po raz pierwszy śmierciożerców w akcji. Wtedy też postanowił się przyłączyć do Lorda Voldemorta.
Trochę się obawiał, że największy czarodziej wszechczasów nie przyjmie go w swoje szeregi, ze względu na szlamowatych rodziców.
Ale ten którego imienia nie wolno wymawiać był łaskawy. Wybaczył mu tą "drobnostkę" i obiecał wolność.
Czy to dlatego, że jeszcze był wtedy słaby, a może widział w nim ogromny potencjał? To nie było ważne...
Ważne, że dał mu nadzieję na wolne życie, bez ojca planującego mu karierę, bez matki traktującej go jak małego chłopca, który nie potrafi nawet butów sam zawiązać. Bez żadnych zbędnych trosk.
Przed rodzicami wciąż udawał skromnego, grzecznego chłopca. A oni - wpatrzeni w syna jak w obrazek - wierzyli każdemu słowu.
I dokąd ich to doprowadziło?
Najpierw w depresję po jego rzekomej śmierci.
Później do samobójstwa, popełnionego pod wpływem imperiusa.
Tak kazał mu postąpić Czarny Pan.
A potem zwrócił wolność.
Dał wolną rękę w misji, którą dla niego wyznaczył.
Wolną rękę w doprowadzeniu Pottera do szaleństwa.
Tym właśnie miał się zająć Cedrik Diggory.
Szczególnie biorąc pod uwagę cel jaki przed sobą stawiał.
Zemsta wymagała by tak sądzono...
On idealnie się nadawał do jej wykonania. A do tego zgłosił się na ochotnika.
Gdyby jeszcze parę lat temu ktoś mu powiedział, że będzie pracować dla Czarnego Pana stwierdziłby, że dostał confundusem...
On i czarny Pan? Prefekt, najlepszy uczeń, nigdy nie sprawiający żadnych problemów i ten któremu wróżono szybką karierę w ministerstwie miałby aż tak fascynować się czarną magią?
A jednak...
Pierwszy raz coś co pod tym względem poruszyło na mistrzostwach świata w Quidditchu... Wtedy widział po raz pierwszy śmierciożerców w akcji. Wtedy też postanowił się przyłączyć do Lorda Voldemorta.
Trochę się obawiał, że największy czarodziej wszechczasów nie przyjmie go w swoje szeregi, ze względu na szlamowatych rodziców.
Ale ten którego imienia nie wolno wymawiać był łaskawy. Wybaczył mu tą "drobnostkę" i obiecał wolność.
Czy to dlatego, że jeszcze był wtedy słaby, a może widział w nim ogromny potencjał? To nie było ważne...
Ważne, że dał mu nadzieję na wolne życie, bez ojca planującego mu karierę, bez matki traktującej go jak małego chłopca, który nie potrafi nawet butów sam zawiązać. Bez żadnych zbędnych trosk.
Przed rodzicami wciąż udawał skromnego, grzecznego chłopca. A oni - wpatrzeni w syna jak w obrazek - wierzyli każdemu słowu.
I dokąd ich to doprowadziło?
Najpierw w depresję po jego rzekomej śmierci.
Później do samobójstwa, popełnionego pod wpływem imperiusa.
Tak kazał mu postąpić Czarny Pan.
A potem zwrócił wolność.
Dał wolną rękę w misji, którą dla niego wyznaczył.
Wolną rękę w doprowadzeniu Pottera do szaleństwa.
Tym właśnie miał się zająć Cedrik Diggory.
Subskrybuj:
Posty (Atom)